kwiaty

Opowieść Wielkanocna

muzyka:  [ Flash Player requis ]  Hillsong United - Lead Me to The Cross  [posłuchaj jeśli chcesz]

Był piękny kwietniowy poranek. Hubert siedział w swoim fotelu i wpatrywał się w mrugające obrazy telewizora. Telewizor grał cicho - w domu było spokojnie i cicho. Były Święta. W cichym i spokojnym domu, Hubert wcale nie czuł się ani cicho ani spokojnie. Wiele myśli i wątpliwości atakowało jego biedną głowę. Fakt, że szef dał mu wolne na Święta był dla niego niesamowicie szokującą perspektywą. Pierwszy raz od 4 lat mam wolne. Mieszanka radości i smutku, cierpienia i samotności przelewała się przez jego serce. W domu było cicho i spokojnie i pusto. Nurtowała go przerażała pustka. Ale przecież nie był sam. Nie był samotnym samolubnym starcem w pustym, zimny domu. Był jeszcze młody i miał żonę... Nazywała się Iwona i to o niej będzie ta opowieść. Huberta pozostawmy na swoim fotelu, strapionego, z jego tępym spojrzeniem utkwionym w bezmiar medialnego chaosu.

Iwona pracowała w wielkim sklepie z kwiatami. Prawdopodobnie można by go nazwać kwiaciarnią, lecz to przywołałoby nam na myśl zwykłe, małe kwiaciarnie w środku miasta. Ta kwiaciarnia była inna. Przede wszystkim była ... większa. Znacznie większa. Pracowało w niej kilkadziesiąt osób krzątających się nieustannie między rzędami wielkich regałów, półek, kartonów, wystaw. Mówiąc w skrócie był to wielki supermarket z kwiatami. Reklama głosiła, że był tam dostępny każdy gatunek kwiatów na każdą okazję. Cóż. Być może była to prawda, nikt jednak nie był w stanie tego sprawdzić. Z resztą, czy to ważne? Dla większości osób wystarczało, że były tam zawsze pod ręką róże z napisem love, które idealnie nadają się na każdą okazję, gdy trzeba kupić kwiaty.

Iwona od rana, w ten świąteczny dzień, była w pracy. I od rana nurtowała ją ta sama, wredna i powracająca myśl, która niczym z gumy lub plasteliny wyginała się, zlepiała i rozlepiała, płynęła, turlała się - rozłączając na oddzielne kawałki raz po raz. Iwona żyła w rozpaczy mimo, że i miejsce w którym była, i jej twarz wyglądały jak źródło radości. Z jednej strony była zdenerwowana, że musi być w pracy, gdy tak wiele osób odpoczywa. Z drugiej cieszyła się, że nie musi być w domu, gdzie nie wiadomo, co miałby robić z mężem. Z trzeciej strony przerażało ją, że kilka lat po ślubie za wszelką cenę próbowała uciekać z domu, aby tylko nie być sama z nim. Ale to wszystko nie było najważniejsze. To nie była ta myśl. Najważniejsze i najgorsze właśnie przychodziło. Iwona poczuła straszny smród. Nie wiedziała nawet jak i kiedy się to stało. To szaleństwo, utrapienie, prywatne wariactwo przychodziło stopniowo, niezauważone, od jakiegoś czasu.

Gdy dostawała pracę w największej kwiaciarni jaką kiedykolwiek widziała, była pełna radości. Kochała piękno kwiatów. Po dwóch pierwszych dniach radość zaczęła odfruwać i więdnąć jak stare kwiaty, których nikt nie chciał kupić i które trzeba było w nocy wynosić na śmietnik. Mijały kolejne dni i noce, zmiany ranne, dzienne, nocne, weekendy, święta ... życie w pracy. Aż w końcu po radości zostały tylko nieposprzątane płatki na ziemi, w koło półek z tulipanami i głos kierownika popędzającego do pracy. Pojawił się smród. Początkowo nie wiadomo były jaki to smród. Z niczym się nie kojarzył. Był obrzydliwy. Nie była to zgnilizna kwiatów, nie był to zapach nowego plastiku czy kartonów, w które pakowano kwiaty, nie był to pot i perfumy śpieszących się klientów, ani żadne spaliny maszyn pracujących tu i ówdzie. Tragiczna prawda o tym smrodzie pozostawała nie odkryta przez całe dnie. Iwona stwierdziła jedynie, że w jakiś wyjątkowy sposób, albo tylko ona czuje ten zapach, albo inni nie chcą przyznać się, że też go czują. Gdy mówiła swoim koleżankom - Jejku, ale tu śmierdzi. One odpowiadały zdziwione: Śmierdzi? Co? Nic nie czuję... Ale jak z każdą prawdą tak i z tą... nikt a nic nie może jej ukryć. Pewnego dnia, gdy późnym wieczorem Iwona wracała do domu, wstąpiła 5 minut przed zamknięciem do sklepu mięsnego. Było wtedy gorące lato i temperatura, mimo rozpaczliwych starań lodówek i zamrażarek, zrobiła swoje. W sklepie cuchnęło mięsem. Psującym się, rozkładającym. To nie był ten sam smród, który nękał ją co dzień, ale był zatrważająco podobny. Wtedy zrozumiała, to co czuła. Był to zapach śmierci.

Wszystko zaczęło nagle składać się w jedną całość. Nagle, patrząc na rzeźnika rąbiącego siekierą wielkiego świniaka, zrozumiała, że całe jej życie, cała jej praca to brnięcie i przebywanie w otoczeniu setek tysięcy trupów. Klienci - żywe trupy pędzące w popłochu przed własnym zegarkiem, koleżanki z pracy - lojalne i uczciwe z pozoru, które nic o niej nie wiedziały i znikały gdy tylko kończyła się zmiana, mąż i miłość wieczna, która zaczęła umierać szybciej od zmarszczek dyskretnie pojawiający się tu i ówdzie. Marzenia i plany z młodości. Studia, wiersze, piosenki, obrazy, podróże dookoła świata, które miały być, gdy już będziemy dorośli i będzie nas na nie stać, a których jakoś wciąż nie ma i w najbliższym czasie nie będzie, bo przecież trzeba być w pracy. I w końcu kwiaty. Gdy następnego dnia przewalała ciężkie skrzynie z ciętymi żonkilami, różami, narcyzami, tulipanami... zrozumiała że one przecież też nie są żywe. Poczuła że pracuje w jakimś przeraźliwym miejscu, gorszym niż kaplica cmentarna albo krematorium. Trupy, zielone, kolorowe, trupy - ścięte z ziemi życia, zabrane z życiodajnego słońca, opryskane wodą, włożone do kartonów... trupy. Na sprzedaż, do oglądania, do wąchania, do trzymania w domu, do suszenia... to wszystko trupy. Kwiaty, które kiedyś tak kochała, a które teraz wzbudzały w niej gniew i rozpacz. Kwiaty, których nienawidziła dostawać od męża (który to mąż nie mógł jakoś tego zrozumieć i przyjąć i mimo to zawsze je kupował). Wszystko to śmierć i babranie się w śmierci - pomyślała, a smród, który od tamtych chwil przestał przychodzić raz na jakiś czas i po prostu pozostał na stałe wciąż krzyczał i przypominał o trupach.

Ciężko pracuje się w takich warunkach, ale nikt nigdy nie obiecywał, że będzie łatwo. Mimo tych jakże głębokich spostrzeżeń i przemyśleń, Iwona nie zmieniła w swoim życiu nic, może poza tym, że już nie pytała nikogo czy czuje ten okropny smród w koło. Po prostu żyła dalej. Śmiała się ze wszystkimi gdy się śmiali, płakała gdy płaczą, żartowała, mówiła, że ma nadzieję, że marzy, że się stara, że wszystko jest dobrze, po staremu. Wracała do domu, gotowała, sprzątała, spała, wstawała, robiła zakupy, szła do pracy, pracowała, znowu wracała. Czasem rozmawiała z mężem. Czasem nie. Czasem go nie było, czasem jej nie było. On pracował gdzieś indziej, w jakimś sklepie z odzieżą, albo butami. Nie pamiętała dokładnie. Nigdy z resztą, przez ostatnie kilka lat, ani ona nie miała czasu aby tam pójść, ani on nie miał czasu jej odwiedzić. No może dzisiaj miał. Dzisiaj były święta i on miał wolne, a ona nie.

A Hubert w tym właśnie czasie, przysnął na fotelu wsłuchując się w dźwięki kończącej się prognozy pogody: czeka nas piękny, świąteczny dzień, w całym kraju ciepło, a w niektórych miejscach nawet bardzo...


Alleluja! Jezus zmartwychwstał prawdziwie! Jezus przyszedł dać nam nowe życie, abyśmy nie trwali już więcej w śmierci! Alleluja!

Sens chrześcijańskiego zmartwychwstania nie mieści się tylko, w trudnym do zaakceptowania przez wielu, pojęciu powstania ze śmieci fizycznej, cofnięcie biologicznej konieczności umierania organizmów żywych. Zmartwychwstanie, wskrzeszenie, ponowne życie, przebudzenie, przejście, Pascha, przemienienie - to o wiele więcej. To nie jest abstrakcyjna wizja dostępna tej garstce z nas, która potrafi pogodzić w swoim umyśle to co widzi, czuje, wie, umie z tym w co ma wierzyć. To jest realna propozycja dla każdego z nas. ,,Ja się na to narodziłem i na to przyszedłem na świat, aby każdy kto we mnie wierzy miał życie...''

Z okazji Świąt Zmartwychwstania Pańskiego, życzymy Ci trwania w życiu i ciągłego wychodzenia ze śmierci! Życzymy, aby zmartwychwstały Chrystus ze swoją Łaską przemieniał wszystko to, co sprawia poczucie ciemności, smutku... smrodu w codziennym życiu. Twoje Zmartwychwstanie jest możliwe i może się dokonać dzisiaj! Nie czekaj! Alleluja! Jezus Zmartwychwstał, prawdziwie Zmartwychwstał, a My z Nim!

życzą,
Dorotka i Witek

© Copyright 2007 Witold Bołt, Dorota Falk