Opowieść (po)wigilijna

Mate.o - Niepojęta Łaska - posłuchaj jeśli chcesz...

Był wigilijny poranek. Szron okrywał przymarznięty trawnik i samochody stojącej przed blokiem. Był mróz - może -5 albo -6 stopni. Szaro, ciemno, zimno. Hubert właśnie wychodził z klatki schodowej. Spieszył się, był spóźniony do pracy, a praca nie lubiła spóźnień. Szczególnie w taki dzień - kulminacja sezonu przedświątecznego, tylu klientów - tyle spraw. Zbiegł więc szybko po schodach, wyskoczył z klatki cudem unikając poślizgu grożącego upadkiem i pobiegł na autobus. Po drodze zapinał kurtkę i owijał szyję szalikiem. Przebiegając obok małego rynku minął kilku zziębniętych handlarzy wykładających towar. Para leciała im z ust, mieli czerwone nosy i poliki. Wydali się Hubertowi dziwnie szczęśliwi a jednocześnie przygnębieni. Mijając ich krzyknął „Wesołych Świąt”. Oni nie odpowiedzieli - zajęci wystawianiem skrzynek z auta.

Hubert dobiegł w końcu na przystanek. Jak zwykle pusto - „a niech to szlag, odjechał przed chwilą” pomyślał, ale nic nie powiedział. Oparł się o podniszczoną wiatę przystanku i czekał. Po drugiej stronie ulicy, przygarbiony starszy pan, w pomarańczowym kubraku, posypywał chodnik piaskiem i odgarniał resztki śniegu. Zgarbiony, wpatrzony w ziemię człowiek miał wyraz twarzy z którego można by wiele wyczytać, pod warunkiem jednak, że zna się sporo języków obcych. Była to bowiem mieszanka bólu, radości, smutku i dumy, doświadczenia, pewności i przerażenia razem. Na plecach miał napis „Fest Clean - tanie sprzątanie”. W oczach miał wciąż błysk jak dawniej, jak wtedy gdy był młody... ale błysk przygasał. Hubert widząc go przez chwilę pomyślał - czy mnie też to czeka i odruchowo - tak jak zawsze gdy się denerwował, zaczął poprawiać guziki w płaszczu i przedzierając się przez szal sprawdzać czy kołnierzyk koszuli jest równo. Krzyknął do sprzątacza - „Wesołych Świąt”. Ten lekko ruszył głowę w jego stronę, jakby zaskoczony - lecz nadjechał autobus i starzec wrócił do swojej pracy nie odpowiadając nic. Hubert wskoczył do autobusu. Kilka osób z tyłu siedziało przysypiając. Z głośników nieco za głośno grzmiała reklama wspaniałego balu sylwestrowego w hotelu „Bogacz”. Z przodu przy kierowcy mrugała nerwowo różowo niebieska gwiazdka - niby to akcent świąteczny.

Autobus ruszył, szarpnął. Huber złapał się zręcznie drążka, a drugą ręką poklepał się po kieszeniach. „A niech to szlag, bilet został w domu”. Podszedł więc do kierowcy i powiedział „jeden normalny proszę”. Kierowca - młody chłopak, z kolorowym tatuażem na prawej dłoni, krótkim włosami i kolczykiem w nosie - nie spuszczając oczu z drogi odburknął „trzy pięćdziesiąt”. Hubert wrzucił na małą tacę monety i po chwili odebrał bilet. Odpowiedział „Dziękuję - Wesołych Świąt”. Kierowca nic nie odpowiedział, bo akurat był ostry zakręt. Hubert zatoczył się i niemal nie upadł na siedzenie obok. Resztkami sił utrzymał równowagę i poszedł do kasownika. Włożył bilet, maszynka zapiszczała, zaświeciła na zielono i wypluła bilet z powrotem. Poza standardowym nadrukiem godziny i daty, Hubert zauważył napis „Wesołych Świąt życzy AutoCity”. W końcu - pomyślał - ktoś mi życzy czegoś na święta. I znów przez chwilę ciemne chmury okryły jego serce.

Usiadł na siedzeniu i wpatrywał się budzące się właśnie miasto. Miasto jak wielki żywy organizm - z żyłami i aortami tętniącymi ruchem ulicznym, z organami komórek siedzących w blokach mieszkaniowych, z fabrykami i zakładami przetwarzającymi pokarm i produkującymi masę odpadów do wydalenia, w końcu z wielkim umysłem rozproszonym po umysłach wszystkich ludzi, połączonych sieciami, komputerami, urzędami, pismami, kontrolowany regulaminami z instynktem zapisanym w prawach i sposobach łamania go. „Dzisiaj chyba zwolnisz wielka bestio?” powiedział w duchu Hubert do niemego i głuchego miasta i nie uzyskał odpowiedzi. Z resztą nie czekał na nią zbyt długo szczególnie że właśnie autobus zatrzymał się na jego przystanku.

goodbank

Przecznica dwóch najbardziej ruchliwych ulic miasta. Miejsce gdzie centra handlowe, wielkie biurowce, piętrowe parkingi i restauracje walczyły ze sobą o przestrzeń. Tu właśnie pracował - w jednym z największych banków o wdzięcznej nazwie „goodbank” kojarzonej nierozłącznie z barwami złota i brązu. W tym miejscu goodbank miał jeden z większych oddziałów. Hubert był asystentem wicedyrektora do spraw reklamy. Przy wejściu do biura, obok zwykłego wejścia dla klientów powitał go wielki napis „goodbank - wesołych świąt - z nami nie będziesz sam”. Hubert znał to hasło na pamięć - w końcu sam je wymyślił i zamówił w drukarni te plakaty (a jego dyrektor dostał za nie premie). Wchodząc biura spotkał Zosię - recepcjonistkę. Uśmiechnął się i rzucił „Witaj no i .. Wesołych Świąt!”. Zosia nie dała się zbić z tropu - właśnie go szukała i odpowiedziała „Dobrze, że już jesteś - szef zwołał meeting, na 15 minut temu i wszędzie cię szuka - jest wściekły”.

Hubert nie przejął się tym zbytnio. Wściekłość to był domyślny stan jego szefa. Gdyby był strasznie wściekły, albo na przykład wybuchowo wściekły - tak jak przy awarii systemów miesiąc temu - można by się obawiać. „Powiedz im, że zaraz będę” i poszedł w stronę swojego biurka. „No to zaczyna się, kolejny beznadziejny dzień, podsumowanie akcji święta, przemówienia, raporty, spotkania, wyliczenia, plany, więcej raportów, poprawka starych raportów, pisanie nowych, nie i do tego skrzynka z e-mailami - lepiej jej nie ruszać póki co, to może nie wybuchnie - jutro Święta - będzie można nadrobić zaległości”. Rzucił płaszcz na krzesło, w porannej hipnozie chwycił kubek od kawy w rękę i pobiegł w stronę kuchni. Na kubku napisane było „Wesołych świąt - goodbank”.

Była wigilia więc po porcji narzekań, nieprzyjemnych uwag, pretensji, wątpliwości, nagan i innych pozbawionych sensu krzyków, korporacja postanowiła pokazać ludzką twarz i ogłoszona, że można iść do domu godzinę wcześniej. „Wspaniale” - pomyślał Hubert, ubrał się i wyszedł z biura. Po drodze na autobus wstąpił do baru „Szybka bułka” po szybki obiad, który zjadł w drodze powrotnej autobusem. Ktoś mógłby się dziwić czemu bankowiec jeździ autobusem do pracy, ale zdziwić mógłby się tylko ktoś, kto na bankowca się nie nadaje. Hubert się nadawał doskonale i wiedział, że w życiu chodzi o oszczędności. Wysiadając z autobusu spotkał tego samego starca co rano. Wybierał właśnie śmieci z koszy na przystanku. Hubert spojrzał na niego zrezygnowany i krzyknął „Wesołych Świąt!”. Odpowiedziała mu cisza. Na rynku przy osiedlu handlarze zbierali skrzynki. Głośno rozmawiali rozgrzani całym dniem handlu. Hubert usłyszał jak jeden z nich mówił „co z straty, co za straty - jutro nie można handlować”, drugi dodał „powinni coś zrobić z tym prawem, człowiek uczciwie już nie może zarobić”. Hubert nie próbował już nawet życzyć im nic, przecisnął się tylko między nimi. Wdrapał się do swojego mieszkania na ósmym piętrze, wszedł do pustej, zimnej sypialni, nie zapalił światła. Zrzucił tylko ubrania i padł na łóżko. I spotkała go... cicha noc. Zasnął i śnił o prawdziwych świętach. Wyjątkowo przespał całą noc. Dopiero o 7 rano obudziła go komórka. Poza budzikiem było ustawione przypomnienie „pamiętaj o raportach z akcji wesołych świąt”. Wstał, zrobił sobie herbatę i siadł do komputera. Święta...


W tej przydługiej, przejaskrawionej i nieco nudnej opowieści widzimy kilka osób tuż przed Bożym Narodzeniem. Wszystkie mają ten sam problem i dzielą tą samą rzeczywistość. Ich codzienność - tak jak u większości z nas - wyznacza praca zawodowa. Praca, która jest cenna i ważna (o czym najlepiej wiedzą ci z nas, którym jej brakuje). Niestety jednak gdy stanie się zbyt ważna niszczy życie. Główna postać tej bajki - Hubert - mówił wielu osobom o Świętach i życzył im wszystkiego co dobre. Nie umiał jednak sam przeżyć Świąt. Składanie życzeń i troska o innych, a także robienie prezentów i dawanie innym jest dla nas bardzo ważne. Ale w te Święta chcemy Wam wszystkim życzyć, abyście pamiętali, że aby dawać trzeba mieć. Aby dać swoim dzieciom, rodzicom, przyjaciołom swój czas na Święta - trzeba go mieć. Trzeba odzyskać władzę nad swoim życiem. Aby tworzyć rodzinną atmosferę Świąt rzeczywiście się w te Święta zaangażować.

W opowieści nie było nic o Bogu. Nie przez przypadek. Rozglądając się po Świątecznym świecie dzisiaj mało widać w nim Jezusa, który się rodzi. Ludzie są bardzo ciekawymi stworzeniami, które idealnie radzą sobie z godzeniem pozornych sprzeczności. Nauczyliśmy się na przykład obchodzić urodziny Jezusa nie zapraszając go na nie. Choć wciąż pewne symbole są wśród nas obecne, to ich znaczenie ulatuje. Stają się puste i zasuszone. Życzymy Wam więc, aby rodzący się Jezus w czasie tych Świąt dał Wam nowe życie i nowe siły do odkrywania prawdziwej „magii” Świąt, która nie ma zbyt wiele wspólnego ze śniegiem, Jingle Bells, Santa Clausem a dużo więcej z tym, że Bóg, który ma Miłość, daje ją innym - daje ją nam. Po to abyśmy my ją mieli i dawali ją dalej. Podobnie Bóg - który jest władcą czasu - daje nam czas - czas Świąt, aby ta Miłość prawdziwa miała przestrzeń do wzrostu i zaistnienia między nami. Niech istnieje! Bóg się urodził, by stworzyć nowy świat. A Ty? Chcesz w nim żyć? To żyj - Święta to początek.

Dorotka i Witek

PS. Dostępne są wciąż nasze stare opowieści świąteczne z lat 2005 i 2006.